Pochmurna pogoda nie skłania do plażowania, toteż na deptaku w Ustroniu Morskim tłumy. Nad nimi powiewa flaga "Jezus daje życie".
Gorzej z podejściem do kwestii uzdrowienia i gdy grupka zatrzymuje się przy mężczyźnie na wózku i modli się nad nim, turysta wyrokuje: cuda skończyły się w czasach Chrystusa, zaś dzisiaj, i to na deptaku, to nie zadziała. A gdyby nawet chory wstał z wózka, to byłaby… ustawka.
Takie jest tło Ewangelizacji Nadmorskiej, która już 11. raz zmierza plażami z dwóch krańców diecezji ku Mielnu. W tym roku jest i łatwiej, i trudniej – z jednej strony misjonarze są lepiej przyjmowani, ludzie akceptują ich obecność na plażach, skwerach, ulicach, z drugiej, jeśli już się zdarzają nieprzyjemne incydenty ze strony turystów, to są bardziej agresywne. – Zdarza się to raz dziennie. Słyszymy wtedy, że jesteśmy pasożytami, że im przeszkadzamy – mówi ks. Kochański.
– Zło się coraz bardziej manifestuje – przyznaje weteranka Nadmorskiej, Wioleta Łosiniecka.
Radzi, by wobec takich krzykaczy przyjąć postawę łagodną, to zazwyczaj skutkuje. Ale potem należy wrócić do przykrych sytuacji, już we własnym gronie, jeszcze raz je przedyskutować, pomóc tym, dla których to było raniące. Temu służą specjalne wewnętrzne spotkania. – Staramy się wówczas dostrzec, że to jest wypełniająca się na naszych oczach Ewangelia, która mówi, że skoro prześladowano Jezusa, to i nas będą – mówi misjonarka.
Martę Grzyb na Ewangelizację Nadmorską namówiła szwagierka, która sama kiedyś przeszła plażową trasę pod jej flagą. – Końcówka studiów to czas, kiedy szukam swojej drogi – mówi studentka architektury krajobrazu. – Pomyślałam więc, że wybiorę się na akcję, która da mi szansę, żeby głosić Chrystusa, no i żeby podnieść się duchowo. Motywują mnie słowa papieża Franciszka o wstaniu z kanapy, a ostatnio, co prawda w ramach pracy z komputerem, dużo czasu na niej spędziłam. Wiem, że potrafię to zrobić i dlatego tu jestem.