S. Maria Teresa, mniszka klauzurowa ze zgromadzenia klarysek, złożyła śluby wieczyste w słupskim kościele pw. św. Ottona.
Siostra Maria Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii po 8 latach życia w zakonie sióstr klarysek od wieczystej adoracji w Słupsku złożyła wieczystą profesję i zobowiązała się do wieczystej adoracji Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Uczyniła to przed swoimi przełożonymi oraz przed wspólnotą Kościoła 29 września w słupskim kościele pw. św. Ottona w Słupsku. Miało to miejsce podczas Mszy św., której przewodniczył ks. Lucjan Huszczonek, dziekan dekanatu Słupsk Zachód, zaś koncelebrowało 11 kapłanów.
Na uroczystość przybyła, prócz rodziny i przyjaciół, liczna reprezentacja kołobrzeżan, ponieważ s. Maria Teresa (z domu Pechman) pochodzi z parafii Mariackiej w Kołobrzegu. Wszyscy byli świadkami złożenia ślubów czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, a także przyjęcia przez mniszkę z rąk celebransa liturgii ślubnej obrączki - znaku zaślubin z mistycznym Oblubieńcem oraz znaku Jego odkupieńczej męki - drewnianego krzyża.
- To święto łaski Bożej, dlatego chciałabym dziś zniknąć, by na siebie nie zwracać uwagi - powiedziała ujęta długo trwającymi życzeniami przybyłych gości i pamiątkowymi zdjęciami. - Chcę zaufać tej Bożej łasce, bo ona dopełni całego dzieła. Zdaję sobie sprawę, że ten dar to jest zadanie, a dzisiejsza radość Kościoła jest radością zobowiązującą do wierności - powiedziała nowa profeska.
Jak przyznaje, większym krokiem było dla niej przekroczenie klasztornej furty przed 8 laty. - Dzisiejszy dzień jest konsekwencją tamtego, kiedy furtę klasztorną przekraczałam z nastawieniem "jak już, to już" - wspomina s. M. Teresa. - Pierwsze śluby traktowałam w duchu jak wieczyste, dziś jest to więc pieczęć, potwierdzenie tamtego, w gruncie rzeczy trudniejszego, wyboru.
Ten zaś, jak dodaje, był impulsem serca. - To była chwila, nagle wszystko się we mnie przewartościowało. Coś, co wyglądało na interesujące, atrakcyjne, nagle ujrzałam w innych barwach - mówi o czasach sprzed wstąpienia do klarysek. Jak wyjaśnia, pociągnęło ją wówczas świadectwo św. Klary i św. Franciszka, którzy zostawili wszystko dla Boga - nie tylko świat, ale też swoją w nim pozycję.
Ten zwrot życiowy s. Marii Teresy (wcześniej Emilii) zapamiętał Wojciech Czaplewski, jej wychowawca z liceum. Po latach wspomina omawiane w pierwszej klasie liceum "Kwiatki św. Franciszka". Mimo że dość wcześnie dowiedział się o budzącym się powołaniu swojej uczennicy, przyznaje, że dla środowiska szkoły, którą Emilia godnie reprezentowała jako przewodnicząca samorządu szkolnego i wielokrotna laureatka konkursów, jej radykalny wybór był zaskoczeniem. - To było nagłe "bum" - mówi W. Czaplewski. - Teraz jesteśmy dumni i cieszymy się, że s. Maria Teresa znalazła takiego Oblubieńca. To coś pięknego!
Dla rodziców świętującej klaryski dzień był pełen wzruszeń i łez. Państwo Pechmanowie znają część przeżyć serca córki, bo niekiedy dzieli się z nimi rozwijającym się w jej sercu Bożym dziełem. Są jednak świadomi, że pozostaje tam wiele tajemnic znanych tylko Bogu. - Moja córka wyszła za mąż w nietypowy sposób. Jako osoba wierząca oddaję ją Panu Bogu - uśmiecha się Katarzyna Pechman. - Wybrała zgromadzenie klauzurowe, w którym największy nacisk położony jest na modlitwę. Wybrała niełatwą formę życia. Ale wiem, jak bardzo ta modlitwa jest Kościołowi i w ogóle nam wszystkim potrzebna.
Państwo Pechmanowie "wykorzystują" tę modlitewną dyspozycję jedynaczki - znoszą jej intencje podsyłane przez ludzi listownie, telefonicznie. - Można powiedzieć, że s. Teresa krąży w ten sposób modlitewnie między ludźmi. To jest właśnie ta łączność duchowa. Nie podróżuje, nie opuszcza murów klasztoru, a jednak tyle ludzkich spraw do niej dociera - tłumaczą.