To miejsce zbudowane z pogmatwanych historii wychowanków, ofiarowywanego im serca i przekonania, że nikogo nie wolno skreślać. Od 30 lat w podczaplineckiej wsi trudna młodzież dostaje szansę, żeby zacząć od nowa.
Wychodzenie na prostą to zorganizowane działanie całego sztabu specjalistów: księży, wychowawców i nauczycieli, zespołu diagnostyczno-resocjalizacyjnego psychologów, terapeutów, pedagogów, dla których ośrodek to więcej niż praca. A dla wielu spośród trafiających tu wychowanków Trzciniec to dom. Pierwszy, jaki naprawdę mają.
Historia Domu Młodzieży im. św. ks. Jana Bosko zaczyna się jednak od tragedii. - Byłam wówczas kuratorem sądowym i prowadziłam w swoim mieszkaniu spotkania dla trudnej młodzieży. Z czasem grupa się rozrosła tak, że nie wszyscy mogli się na spotkaniu zmieścić. Tak się zdarzyło, że zabrakło miejsca dla chłopaka, który bardzo potrzebował pomocy. Powiesił się. To mnie bardzo poruszyło. Zaczęłam się gorąco modlić o dom, w którym zmieściliby się wszyscy potrzebujący - wspomina Zofia Langowska.
Mieszkanka Czaplinka porwała się na szalony plan. Pałac, który otrzymała dla młodzieży, to była ruina. Kopuła była zawalona. W środku brakowało urządzeń sanitarnych, a nawet okien i drzwi. Spróchniałe legary, załamujące się podłogi, przegniłe elementy więźby dachowej. I żadnych dotacji. - Była późna jesień, minus 18 stopni, żadnego ogrzewania, żadnej łazienki, tylko latryna, którą chłopcy wykopali w parku. Przyjechali urzędnicy, żeby skontrolować warunki. Ja z nimi pertraktowałam, a kilkunastu chłopców, z różańcami w ręku, chodziło wokół domu, prosząc Matkę Najświętszą, żeby nie zamknęli domu. To "zdrowaś, Maryjo" będę słyszeć do końca życia. Jestem pewna, że to ich modlitwa ocaliła ten dom - opowiada ze wzruszeniem pani Zosia.
Jak przypominał podczas świętowania jubileuszu placówki ks. Tadeusz Itrych, inspektor salezjańskiej inspektorii w Pile, bez jej zaangażowania, trudu, miłości do młodego człowieka salezjańskiego Trzcińca by nie było. Bo to właśnie salezjanie podjęli się poprowadzenia dzieła, zainicjowanego przez panią Zosię. Pierwszym dyrektorem Domu Młodzieży im św. Jana Bosko został kończący urzędowanie w Czaplinku charyzmatyczny kapłan ks. Kazimierz Lewandowski.
- Zosia namawiała ks. Kazimierza: "Ksiądz, będziesz dyrektorem". Ten odpowiadał z przekąsem: "Jak będę jeździł białym mercedesem". Samochód miał. Nie biały, tylko szary, z solidnym przebiegiem, i nie mercedes, tylko polonez. Ale dyrektorem został. A dla chłopców był jak ojciec. I - jak ojciec synów - uczył ich jeździć tym samochodem. Jednego dnia przyjmował u siebie jakichś gości, a nagle krzyk: "Księże Kazimierzu, a Rafał jeździ samochodem po Broczynie!". Spokojnie poczekał, aż Rafał wrócił. Najpierw była złość: "Oddawaj kluczyki!". Ale zaraz potem: "Nic ci nie jest?". A nieco później słyszę: "A jednak nauczyłem gówniarza jeździć". Najpierw pojawiła się złość, zaraz potem troska, a na koniec duma. Był naprawdę dumny ze swoich chłopaków - opowiada o zmarłym kapłanie Władysław Woś, który razem z żoną Ewą związany jest z ośrodkiem od samego początku. Oboje zostawili w Trzcińcu duży kawałek swoich serc. Podobnie jest z innymi pracownikami Domu Młodzieży.