Pan Paweł pojechał do Dorohuska, by razem z naszą Caritas pomagać uchodźcom w punktach granicznych.
Późnym wieczorem 28 lutego z centrali Caritas w Koszalinie wyjechał bus z wolontariuszami, którzy przez 6 dni będą pracować w namiotach obsługujących uchodźców z Ukrainy (pisaliśmy o tym TUTAJ). Do koszalińskiej ekipy dołączył Paweł Manajenkow, Ukrainiec z polskimi korzeniami, od 10 lat mieszkający w Szczecinie, mąż i ojciec 10-letniej córki i 2-letniego syna.
- Jestem ojcem dwójki dzieci i najbardziej boli mnie to, że dzieci są ofiarami tej wojny. Ich rodziny tracą wszystko, one bardzo potrzebują pomocy, dlatego zdecydowałem się pojechać na wolontariat - powiedział.
Pan Paweł podjął decyzję o wolontariacie kilka godzin przed wyjazdem busa. Wcześniej telefonicznie skonsultował to z żoną. - Jako matka małych dzieci moja żona rozumie, jak bardzo tamte dzieci są w potrzebie. To nas bardzo mocno porusza. Ja jestem zwykłym, myślę dobrym, ojcem, jednak nie jakimś super, który potrafi świetnie zająć się dziećmi. Moja żona na pewno lepiej sobie z tym radzi. Nie wiem więc, w jaki sposób będę umiał pomóc dzieciom uciekającym z Ukrainy, ale postaram się zrobić wszystko, co tylko się da.
Na terenach okupowanych przez Rosjan została siostra pana Pawła z rodziną. To mieszkanka Nowej Kachowki - miasta na południowej Ukrainie w obwodzie chersońskim,
- Ona siedzi z trójką dzieci w piwnicy, przysyła nam zdjęcia ze sprzątania domu i na szufelce zamiast śmieci widać pociski. To nasza tragedia - opowiada pan Paweł. - Próbowała w pierwszych dniach wojny wyjechać stamtąd na moje zaproszenie, ale nie była w stanie zajechać zbyt daleko samochodem, bo jezdnia zatarasowana była wrakami samochodów i zwłokami ludzi po ataku żołnierzy. Przez linię ognia natomiast nie miała szans się przebić. Cofnęła się i została.
Według informacji siostry pana Pawła Nowa Kachowka to jedno z pierwszych miast, w które uderzyli Rosjanie i niejedyne nieduże miasteczko okupowane od pierwszych dni agresji. Nad stacją prądotwórczą wisi rosyjska flaga.