Niemal każdy, kto przekracza progi Domu Miłosierdzia przyznaje, że to był to krok, który zmienił jego życie.
Monika Kulik od początku towarzyszy temu niezwykłemu dziełu. 10 lat temu przyjechała do Koszalina z drugiego końca Polski z myślą o rocznym wolontariacie.
- Wolontariusz to z definicji ktoś, kto bezinteresownie robi coś dla innych. Ja dostałam w zamian milion razy więcej niż sama dałam. W domu na Roli poznałam mojego męża, 9 miesięcy temu urodził się nasz syn, nie biorę leków na depresję, z którymi żyłam przez 14 lat. Tu braliśmy ślub, tu został ochrzczony nasz syn. Tu spędzamy święta, tu przychodzimy dzielić się naszymi radościami i smutkami. To jest nasz dom rodzinny - mówi.
Wtóruje jej mąż, Jacek, który zawdzięcza Domowi Miłosierdzia nie tylko rodzinę, ale i swój powrót do życia i do Boga. - Znalazłem tu światło - przyznaje, zostawiając za sobą walkę z uzależnieniem i brakiem sensu życia.
Na podobnej drodze jest też Sebastian, jeden z mieszkańców, który dziękował za wszystko, co zmieniło się w jego życiu po przekroczeniu progów tego miejsca.
Dom Miłosierdzia to nie tylko pięciokondygnacyjny budynek w centrum miasta, ale również trzy mniejsze domy na wsiach, pustelnia, cieszące się popularnością u koszalinian kawiarnia i piekarnia czy... nowa wspólnota zakonna.
- Moja wiara była tradycyjna. Nie znałam Boga żywego. Tutaj Bóg objawił mi swoją wolę: najpierw wolontariat, potem życie zakonne. Nigdy wcześniej nie miałam takich myśli w głowie. Bóg mnie zaskoczył. Ale realizując Jego plan jestem szczęśliwa - przyznaje s. Judyta, jedna z sióstr Miłosiernego Pana.
Razem z Domem Miłosierdzia świętuje też brat Józef, który przed 5 laty wszedł w jego progi. Wcześniej, w Katowicach, dużo myślał o pomocy ludziom ulicy, rozważał też życie zakonne.
– Szukałem raz w internecie informacji o takim domu miłosierdzia, który albertyni mieli zbudować we Lwowie. Nie znalazłem tamtego domu, za to trafiłem na Dom Miłosierdzia w Koszalinie. Kiedy przeczytałem, co tu się dokonuje, pomyślałem, że Bóg mnie właśnie tu wzywa. Zostawiłem pracę, przyjechałem z myślą, że zostanę tu na rok - śmieje się brat Miłosiernego Pana. - Dotykam tu Jezusa na dwa sposoby. Pierwszy to Eucharystia. Drugi to praktyczna odpowiedź na Ewangelię, w której Jezus mówi: byłem głodny, a daliście mi jeść; byłem nagi, a przyodzialiście mnie. Miałem takie sytuacje, w których posługując ubogim, naprawdę widziałem w nich Jezusa - opowiada.
Takie świadectwa składali mieszkańcy i wolontariusze Domu Miłosierdzia, dziękując za wszystkie dzieła, które przez 10 lat się w nim zrodziły.
Jak podkreślał bp Edward Dajczak, dom musi być zbudowany na dobrym fundamencie.
- Wszystkie te słowa, które tu dzisiaj padły są jak zwornik, jasno sygnalizują jak to możliwe, żeby z opuszczonego budynku powstał dom, a z niego zrodziły się kolejne dzieła. Żeby mury stały się domem. Nie wystarczy mówić o ścianach, oknach, ogrzewaniu czy prądzie. Ten prawdziwy dom to ten, gdzie człowiek czuje się u siebie, a jego fundamentem jest miłość - zauważa.