O błogosławionej naiwności, niezamykaniu w szufladach i cudach codziennych mówi ks. dr Radosław Siwiński, szef koszalińskiego Stowarzyszenia Dom Miłosierdzia.
Karolina Pawłowska: Przyznaję, że kiedy 10 lat temu chodziliśmy po obluzowanych schodach i dziurawych podłogach we wzorki z gołębich odchodów, nie bardzo mogłam się skupić. Ksiądz roztaczał wizje, a ja, małej wiary, myślałam, że to nie może się udać garstce wolontariuszy.
ks. Radosław Siwiński: Byliśmy bardzo nieświadomi różnych spraw. Żeby nie powiedzieć: naiwni. (śmiech) Ta nieświadomość była błogosławiona, bo nie zauważając problemów, nie zdążyliśmy się ich wystraszyć. Ten dom narodził się ze słynnej ewangelizacji nadmorskiej, która polegała całkowicie na Opatrzności Bożej. Wychodziliśmy głosić, nie wiedząc, co będziemy jeść i gdzie będziemy spać. Bóg po prostu chciał od nas jeszcze większej ufności i tak zrodził się ten dom.
Pytałam wtedy, czy ksiądz może spać spokojnie. Kłopotów ze snem nie było. A kiedy nie spaliście, prosiliście Boga, żeby dał. On, jak to ma w zwyczaju, dał więcej, niż prosiliście.
Nikt z nas nie przypuszczał, jak ten dom będzie się rozwijać. Wzrastała nasz ufność Panu, wzrastały dzieła. Dzisiaj mówimy przychodzącym do kaplicy: „Witajcie, ufający Panu”. To drugie imię braci i sióstr wspólnoty zakonnej, która powstała w Domu Miłosierdzia. Gdybyśmy mieli sztywny plan, nigdy nie otworzylibyśmy się na nowe. To Bóg „wymusza” na nas rozwój.
I „zagania” do coraz większej pracy.
Mamy poniedziałek, dzień jak co dzień. Za chwilę nakarmimy około 350 osób. Zwykłych spraw związanych z funkcjonowaniem domów i dzieł jest do załatwienia kilkadziesiąt. Telefon dzwoni od rana. Trzeba kogoś podwieźć do szpitala, komuś wnieść meble; ktoś potrzebuje modlitwy wstawienniczej, ktoś spotkania z egzorcystą.
Dom otwarty przez całą dobę na każdą ludzką biedę, także duchową.
Niekiedy zarzuca się nam, że jest tego tyle: domy w Warcinie, Uliszkach, na Roli, namiot z posiłkami, pustelnia, kawiarnia, piekarnia. Ta wszechstronność pozwala nam uniknąć zamknięcia w szufladzie: pomoc bezdomnym. Jesteśmy po to, by nakarmić, wykąpać, dać łóżko, ubranie, ale ten dom stara się też zaspokoić potrzeby ludzi, którzy cierpią z innych powodów niż fizyczne. Mają gdzie mieszkać i co jeść, ale są pogubieni, samotni, cierpiący.
Ta dekada to nie tylko dzieła materialne, ale też dziesięć lat znaków i cudów.
Wierzysz w cuda, będziesz je oglądać. Niekiedy spotykamy się z kpinami, gdy mówimy o cudach. Nie przejmujemy się tym, bo u nas można je obejrzeć, wystarczy przyjść. Namiot, w którym codziennie wydajemy posiłki, wykończone podwórko, sam Dom Miłosierdzia – to są potężne kwoty, których po ludzku nie mieliśmy szans zdobyć. Cuda.
Pan Bóg przysyła ludzi, którzy… ofiarowują wszystkie okna.
Tak, to jeden z pierwszych wielkich cudów, jakich doświadczyliśmy. (śmiech) Okna dostaliśmy, zanim zdążyłem poprosić o pomoc. Nie mamy żadnych dotacji rządowych, miejskich, unijnych. Bóg nauczył nas, że to On troszczy się o wszystko. To nie znaczy, że nie mamy problemów finansowych, ale Bóg je rozwiązuje. W różny sposób.
Są i takie cuda, których nie widać.
Najważniejsze. Powiem o ostatnim. Trafił do nas młody człowiek, który przez pięć lat spał w koszalińskich krzakach, w namiocie. Doprowadziliśmy go do porządku, podleczyliśmy fizycznie i duchowo, pomogliśmy znaleźć pracę. Odnalazł sens życia, odnalazł także Boga. Od pięciu miesięcy prowadzi zupełnie nowe życie. Każdy z mieszkańców tego domu dostaje nowe życie. Choć zdarza się, że jedyne, co możemy zrobić, to przygotować ich na życie wieczne.
Dom Miłosierdzia to sztab ludzi.
Wolontariuszy mieszkających tu przez jakiś czas i setki takich na telefon, specjalistów, z którymi współpracujemy. Lekarzy, pracowników socjalnych, urzędników, prawników, terapeutów − ludzi przeróżnych specjalności. Świętując, dziękujemy również im. I Bogu za Jego nieskończone miłosierdzie.
karolina.pawlowska@gosc.pl
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się