Co może być pretekstem do rozmowy o wierze? Wszystko. Nawet sprzątanie toalet - mówią ewangelizatorzy, którzy poszli z Dobrą Nowiną do uczestników największej w Polsce imprezy techno.
Ksiądz w gumowych rękawiczkach, z płynem czyszczącym, sprawdzający stan toalet budzi konsternację czekających w kolejce do zielonych toitoiów. Podobnie, jak zaproszenie do tego, by dać sobie umyć nogi, czy oferta darmowej kawy. Zdumienie zamienia się w zainteresowanie, zaintrygowanie – w dłuższe i krótsze rozmowy. Bywa, że w konfesjonale.
– Wczoraj jeden chłopak mówi: „Powiedzcie, że to nie jest prawda, że to happening! Bo to, co robicie, ryje mi banię! To niemożliwe! Nie widziałem takiego Kościoła” – śmieje się ks. Rafał Jarosiewicz, szef mobilnej parafii, która rozstawiła się przy drodze prowadzącej do festiwalowych scen.
W tym roku pół setki ewangelizatorów z „Przystani z Jezusem”, którzy zjechali się na podkołobrzeskie lotnisko z całej Polski, postawiło mocny akcent na służbę.
- Biskup Edward, przygotowując nas na rekolekcjach, mocno podkreślał, że mamy używać słów tylko, jeśli to niezbędne. Jeżeli nie będziemy takim znakiem dla świata, że ludzie będą rozpoznawać w nas miłość Boga, to wszystko co powiemy czy zrobimy, będzie tylko indoktrynacją, nikomu niepotrzebnym gadaniem. Oni muszą rozpoznać, że w naszej miłości jest miłość Boga – przekonuje szef Szkoły Nowej Ewangelizacji diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, wracając do konfesjonału, w którym tego weekendu spędza naprawdę dużo czasu.
Po południu kolorowy tłum zaczyna ciągnąć na imprezę. Przy drodze mija opatrzoną intrygującym zapisem „Zobacz, Kto tu jest” furgonetkę, mobilny konfesjonał i wielki, świecący po zmroku billboard z twarzą Jezusa. Zamiast słów jest namiot obmywania nóg, rozdawana kawa i czyściutkie, darmowe toalety, które organizatorzy akcji ewangelizacyjnej wynajęli dla uczestników festiwalu.
– Nie mogą się nadziwić, że dostają coś za darmo. Od tego zdziwienia się zaczyna – mówi Magda Grajewska z koszalińskiej Wspólnoty św. Pawła SNE. Od lat posługuje na „Przystani z Jezusem”.
– Nie tylko my ewangelizujemy, ale i oni nas ewangelizują – mówi o uczestnikach Sunrise Festivalu. Przestrzega, żeby nie popadać w schematy. – Nie zamykamy tych ludzi w jakieś ramki. Tak, jak nas, katolików, często zamyka się w szufladzie: „nawiedzony”. Skoro jesteś wierzący, to znaczy, że leżysz krzyżem całymi dniami; skoro jesteś na Sunrise to znaczy, że jesteś przeciw Bogu. To nie tak – dodaje.
Licznie przybijane „piąteczki” i hurtowo strzelane "selfiki" z zakonnicą lub księdzem potwierdzają, że wrogo nastawionych lub obojętnych jest niewielu. Niektórzy przystają, żeby pogadać, sprawdzić, czy księżowska sutanna jest prawdziwa, czy to festiwalowa stylówka. To też ważny znak.
– Być może nigdy byśmy nie pogadali, gdyby nie trafili na gościa w sutannie właśnie tutaj – mówi diakon Maksymilian Atałap chwilę po dłuższej rozmowie z kilkoma swoimi rówieśnikami. – Część z nich do kościoła nie przyjdzie, więc my musimy iść do nich. Być może nigdy nie doświadczyli Kościoła, a znają jedynie jego wykrzywiony obraz. My przekonujemy ich do siebie swoją autentycznością – wyjaśnia.
I służbą, która otwiera przestrzeń do spotkania, do rozmowy, do szczerości.
– Ludzie mają różne historie, ale w każdym z nich szukamy Boga. Nie jesteśmy w niczym lepsi od nich, przeciwnie, bywamy znacznie gorsi – mówi Monika Botwinionek. To jej pierwsza ewangelizacja podczas Sunrise.
– Byłam naszykowana na wiele fajnych spotkań, a rekolekcje przygotowały mnie też na trudności. Ale jeszcze ich nie napotkałam – mówi słupszczanka, poprawiając gumowe rękawice. Bo sprzątanie toalet to nie trudność, tylko misja. – Po ludzku mało przyjemna robota, ale temat nie jest mi obcy, bo pracuję w szkole specjalnej. Tam też potrzeba bardzo wiele miłości. Jak tu – uśmiecha się.
Ewelina Szymańska-Sichau także debiutuje w roli ewangelizatora.
– Czuję, że jestem znakiem Ewangelii. Pokazuję tym ludziom, że są wartościowi, że są piękni. Te gesty nic mnie nie kosztują, a ich zaskakują – przyznaje, wylewając wodę z miski. Chwilę wcześniej umyła nią nogi młodemu mężczyźnie. – Ludzie się otwierają, opowiadają o trudnych doświadczeniach, zranieniach. Przychodzą do nas po to, żeby ktoś ich usłyszał. Nie zdają sobie sprawy z tego, że bardzo tego potrzebują. Sama pracuję w środowisku, w którym o Bogu się nie rozmawia – dodaje.
Dlatego ewangelizatorzy większość dnia spędzają na rozmowach. Noce – na modlitwie za bawiących się kilkaset metrów dalej uczestników festiwalu. Najwięcej jednak w mobilnej parafii dzieje się o świcie, gdy dla zmęczonych nie tylko dźwiękami impreza się kończy. O 4 nad ranem kościół na kółkach się zapełnia. Rozbawione, skąpo ubrane dziewczyny zamierają w ciszy przed Najświętszym Sakramentem.
– Pan Jezus się nimi nie gorszy. My też nie – mówi s. Elżbieta Kmet z Lubina. – Przychodzą do Jezusa tacy, jacy są. I – jeśli pozwolą – przełamują się serca, dzieją się cuda – zapewnia salezjanka.