1 lipca 2018 roku do placówki przybył pierwszy pacjent. Od tamtego dnia przewinęło się ich ponad 600. W miejscu tym dzieją się małe i wielkie cuda.
Kiedy przed pięciu laty bp Edward Dajczak błogosławił otwierane wtedy Hospicjum św. Franciszka w Szczecinku, powiedział: "To musi być miejsce, w którym tętni miłość".
Wszystko wskazuje na to, że wyzwanie to jest realizowane. – Doświadczam tego, że osoby, które tu przyjmujemy, nie są naszymi pacjentami, ale mieszkańcami – przyznaje ks. Marek Kowalewski, prezes stowarzyszenia, które prowadzi hospicjum i proboszcz parafii pw. św. Franciszka, przy której ono działa.
Nie jest tajemnicą, że hospicjum to miejsce, w którym ludzie umierają. – W tej chwili mamy zajętych 14 łóżek. Jeszcze przed chwilą było 15 – mówi s. Barbara Gołębiewska, albertynka, zawodowa pielęgniarka, kierowniczka placówki.
To pokazuje, jak bardzo życie i śmierć przenikają się w tego typu miejscach. – Nie jest to jednak umieralnia – podkreśla ks. Marek. – Tutaj odbywa się walka o życie ‒ dodaje, podkreślając, że chodzi o życie w różnych wymiarach.
‒ Leczymy dolegliwości związane z zaawansowaną chorobą, a więc ból, rany, odleżyny. Jednak dbamy o naszych pacjentów nie tylko pod względem medycznym. Nasz zespół jest interdyscyplinarny. Mamy też psychologów, fizjoterapeutów i kapelana. Oprócz tego, że pacjent odchodzi w komforcie fizyczno-psychicznym, to też dokonują się tutaj wielkie nawrócenia, a także jednają się rodziny ‒ mówi s. Barbara.
Na potwierdzenie tego faktu ks. Marek przytacza jedną z historii. ‒ Mieliśmy taką panią, która była w ciężkim stanie. Wydawało się, że szybko odejdzie. Jednak jakoś nie mogła, walczyła. Doszło do nas, że była skłócona z mamą i córkami. Siostry postarały się, żeby z tymi osobami się skontaktować i doprowadzić do spotkania. Panie przyjechały z daleka, pojednały się, a nasza pacjentka na drugi dzień spokojnie zasnęła.
Choć w hospicjum wielu ludzi odnajduje Pana Boga, to wiara w Niego nie jest warunkiem przyjęcia. − Owszem, w statucie mamy napisane, że kierujemy się nauką Kościoła, ale jesteśmy otwarci na wszystkich. Przy przyjęciu nie pytamy o poglądy czy wyznanie. W naszej 5-letniej historii mieliśmy pacjentów niewierzących albo reprezentujących różne wyznania chrześcijańskie, a także Świadków Jehowy – mówi ks. Marek Kowalewski.
‒ Jeśli pytamy o wyznanie, to tylko po to, aby zapewnić danej osobie opiekę duszpasterską. Kiedy mieliśmy Świadka Jehowy, umożliwiliśmy całej grupie przychodzenie do nas i modlitwę razem z chorym. Ta osoba na początku była bardzo negatywnie nastawiona do personelu, szczególnie do sióstr, ale potem zrozumiała, że naszym celem nie jest nawracanie jej ‒ opowiada s. Barbara. ‒ Zawsze szanujemy wolność człowieka. Udzielamy sakramentów po ustaleniu z rodziną. Wszyscy są przyjęci w wolności. Dla nas kategoryzacją do przyjęcia są przepisy NFZ, mówiące o jednostkach chorobowych i o stanie pacjenta ‒ dodaje.
Jednak Ewangelia jest zasadniczą wskazówką dla pracowników szczecineckiej placówki. ‒ Dlatego dajemy świadectwo, ale nikogo do niczego nie zmuszamy ‒ podkreśla s. Barbara.
Takim świadectwem jest także przyjmowanie osób bezdomnych. ‒ Było kilka takich osób, które nie miały gdzie się podziać po wypisaniu ze szpitala albo właśnie opuściły zakład karny. Czasami był problem z ubezpieczeniem. Nie możemy przyjąć osoby nieubezpieczonej, ale na początek przyjmowaliśmy i zaczynaliśmy szukać jakiegoś rozwiązania, np. razem z MOPS. Gdy tacy pacjenci umierają, hospicjum także zajmuje się ich pochówkiem. Mamy już tutaj w Szczecinku trzy takie groby ‒ mówi s. Barbara.
Hospicjum przyjęło też pod swój dach uchodźców z Ukrainy. Do dzisiaj mieszka tam jedna rodzina z dwójką dzieci.
Przez 5 lat funkcjonowania placówki nigdy nie zabrakło pieniędzy na jej utrzymanie. Finansowanie opiewa się na kontrakcie z NFZ, na publicznych zbiórkach, przekazach w ramach 1,5 proc i innych akcjach.
‒ Jesteśmy wdzięczni opatrzności Bożej i ludziom dobrej woli. Choć czasem widok faktur przeraża, patrzymy w przyszłość z nadzieją ‒ zapewnia s. Barbara.