Uczestników największego festiwalu muzyki elektronicznej w Polsce niewiele jest w stanie zdziwić. Dopóki nie przybiją do Przystani z Jezusem.
Tu wszystko jest pretekstem do rozmowy o Bogu: kubek kawy i mycie toalet. Choć to nie ewangelizatorzy ją zaczynają, a ci, którzy do nich przychodzą. Ci, którzy zatrzymują się, żeby skorzystać z toalety, naładować telefon, wypić kubek przepysznej kawy. Za darmo. Bo za Bożą miłość przecież też się nie płaci.
- Cieszą się, dziękują i pytają. Przede wszystkim o to, kto nas wynajął i ile nam za to płacą. Trudno im uwierzyć, że robimy to z miłości - śmieje się Magda Halak z ewangelizacyjnej ekipy przystankowej.
- Pan Jezus podnosi na duchu - woła do zdumionych przechodniów „lewitujący” Szymon.
Większe cuda jednak dzieją się tuż obok. Basia Czukiewska razem z butami ściąga trafiającym do niej kolejne zbroje, w które ci przez lata się zakuwali.
- Okazuje się, że dotykając ich stóp, często dotykam bardzo bolesnych spraw w ich życiu. Spraw, o których nie opowiada się nawet kumplowi. Myję ich stopy, smaruję je olejkiem nardowym, prosząc Pana, żeby dawał im nowe serce, uzdrawiał wszystkie zranienia - opowiada o tym, co dzieje się w Namiocie Miłosierdzia.
Na koniec całuje myte i namaszczane stopy. - Ludzie często nie znają takie dotyku, który daje ukojenie. Nie doświadczali go w domu rodzinnym, nie doświadczają jako dorośli. Dla nich kontakt cielesny związany jest albo z pożądliwością, albo z bólem. Ale nie z prawdziwą miłością - mówi warszawianka, która cieszy się, że może w prostym geście naśladować Jezusa.
Monika Botwinionek ma poczucie, że służąc przy zielonych toi-toiach, buduje obraz Kościoła. Wielu z tych, którzy przybijają do Przystani z Jezusem, nie ukrywa, że takiego Kościoła nie znali. Ich spotkanie zamykało się albo w dziecięcym doświadczeniu zderzenia z nakazami i zakazami, albo z epatującymi patologiami medialnymi nagłówkami.
- A ja znam Kościół, który służy Bogu i człowiekowi, gotowy myć toalety, więc go pokazuję - wyjaśnia ewangelizatorka, zanim z szerokim uśmiechem leci sprzątać toalety. - Po ludzku nie jest to ani praca marzeń, ani urlop marzeń. Ale to piękna służba. Pokazujemy im miłość, która pochyla się nad wszelkimi ich potrzebami - przyznaje.
Setce ewangelizatorów, którzy zjechali się na podkołobrzeskie lotnisko z całej Polski, przyświeca hasło zaczerpnięte z życia duchowego św. Jana od Krzyża: „Siej miłość, a zbierzesz miłość”.
- Miłość nie krzyczy, tylko daje kubek ciepłej kawy. To szokuje ludzi, których wydawałoby się nic już nie w stanie zszokować - przyznaje ks. Rafał Jarosiewicz ze Szkoły Nowej Ewangelizacji, która od 13 lat organizuje inicjatywę „Przystań z Jezusem”.
Miłość nie krzyczy, nawet, gdy w ostatniej chwili przekonuje się, że zmieniły się zasady organizacji festiwalowego ruchu, odcinając ewangelizatorów niemal zupełnie od kontaktu z uczestnikami wydarzenia. Zmierzający na koncerty mobilną parafię oglądali w większości z… okien dowożących ich do strefy festiwalowej autobusów. Przystań z Jezusem szybko stała się jednak przystankiem na żądanie.
Tu na leżaczkach można złapać relaks, dostać płynące z ekranu odpowiedzi na nurtujące pytania o wiarę, Kościół i Boga, albo… obejrzeć na żywo mecz siatkówki. W Osiołku ewangelizacyjnym - błękitnym samochodzie krakowskiej fundacji Young Tree - ewangelizuje nawet ekspres do kawy, na którym wyświetlają się Boże treści.
Z niezobowiązującego small talku przy stacji ładowania telefonów komórkowych rodzą się poważne rozmowy. Zaczynają prośbą o modlitwę, a kończą - bywa - w mobilnym konfesjonale.
Do ewangelizatorów machają przejeżdżający kierowcy autobusów i patrolujący teren policjanci.
- Wiedzą, że za nich też się modlimy. Prosimy, żeby ta służba była spokojna i bezpieczna - mówi Magda, odsyłając do centralnego miejsca mobilnej parafii, która na weekend rozstawiła się w Podczelu, przy drodze prowadzącej na Sunrise Festival. W kaplicy na kółkach trwa nieustanne uwielbienie Najświętszego Sakramentu. Gdy nad ranem kończy się festiwalowa impreza, ewangelizatorzy mogą ich spać. Na modlitwie zastępują ich wtedy członkowie kołobrzeskiej Odnowy w Duchu Świętym.
W materii duchowej trudno o materialne dowody. Choć kusi pytanie o wymierne efekty takich akcji ewangelizacyjnych, odpowiedź najczęściej jest zakryta przed ewangelizatorami. Bywa jednak, że to, co zaczyna się na Przystani z Jezusem, trwa. Daniel Kierner opowiada historię Adama, który w ubiegłym roku przyjechał, żeby pracować przy Sunrise Festivalu. Od kubka herbaty do wspólnoty Cenacolo, która pomaga wychodzić ludziom z uzależnień.
- Powiedziałem, że Bóg go kocha i zobaczyłem łzy w jego oczach. Najpierw nie chciał słuchać. Potem powiedział, że on nie zna takiego świata. Nikt mu nie powiedział, że można żyć inaczej - przyznaje ewangelizator, który przez kilka miesięcy pomagał 22-latkowi ze Śląska zacząć od nowa.
- Trzeba szukać nowych dróg, docierać do człowieka takiego, jaki jest. Nie oceniać, a przy nim być - nie ma wątpliwości diakon Karol Adamuszek, śmiejąc się, gdy po raz kolejny ktoś z przechodzących pochwalił jego stylizację lub upewniał się, czy jest prawdziwy.
- Ksiądz nie powinien czekać na ludzi w zakrystii, tylko wychodzić do nich, być w ich codzienności, w ich świętowaniu. W sutannie, bo świat potrzebuje takich mocnych znaków, ale nie bojąc się, że mu się ta sutanna czymś ubrudzi - dodaje.