- Wrogość nie, bardziej obojętność. Ludzie się spieszą. Pochłaniają ich tysiące spraw: praca, rodzina, dom, zakupy, kondycja fizyczna. Otwarci na słuchanie o Bożej miłości byli jedynie ci, którzy wszystko to stracili - mówi jedna z ewangelizatorek.
Pół setki członków wspólnot charyzmatycznych z diecezji przeżywa letnią formację w Centrum Edukacyjno-Formacyjnym w Koszalinie. Czwartego dnia rekolekcji z tym, co usłyszeli i przemodlili, wyszli na ulice miasta.
- Dynamika formacyjna odbywa się do wewnątrz i na zewnątrz. Te cztery dni to był czas wewnętrznego uzdrawiania, formowania, wchodzenia w posługę charyzmatyczną, modlitwy wstawienniczej za brata i siostrę we wspólnocie, za członków rodziny. Po godzinach słuchania konferencji, rozważaniu, modlitwie trzeba wyjść z tej „izdebki”. Zrobić krok na zewnątrz. Tak, by rekolekcje miały swoją kontynuację w świecie, by charyzmatyczni ewangelizatorzy szli głosić Pana w swoich rodzinach, wśród sąsiadów, w miejscach pracy, w parafiach - wyjaśnia ks. Łukasz Plata, wykładowca teologii moralnej KUL i kierowca Ewangelibusa, który poprowadził rekolekcje „Charyzmatyczny ewangelizator w rodzinie, wspólnocie, współczesnym świecie”.
- Trzeba iść na ulicę. Ci, którzy siadają w kościelnych ławkach, już spotkali Pana Boga. Wielu z tych, których mijamy na ulicy potrzebuje Boga, ale nie trafią do miejsca, w którym mogą o Nim usłyszeć. Musimy się więc ruszyć z kanap, jak mówi papież Franciszek, i poszukać tych, którzy się pogubili, którzy sami do kościoła nie trafią, nawet mijając o parę metrów jego mury - tłumaczą Alina i Krystyna.
Ewangelizatorki z Karlina zagadują mijanych przechodniów, zapraszają na wieczorną Mszę św. z modlitwą o uzdrowienie do katedry, rozdają karteczki z fragmentami Pisma Świętego. Niekiedy opowiadają o swoim doświadczeniu Boga, o uzdrowieniach fizycznych i duchowych. Częściej jednak zdążą jedynie uśmiechnąć się i życzyć miłego dnia spieszącym się przechodniom. Ale to też ważne i potrzebne. Trzeba siać. Nawet tam, gdzie po ludzku szanse na wzrost są niewielkie.
- Z wrogością się nie spotkałam, bardziej z obojętnością. Ludzie się spieszą, nie mają czasu słuchać o Bogu, czy przyjść na wieczorną Mszę św. Pochłaniają ich tysiące spraw: praca, rodzina, dom, zakupy, kondycja fizyczna. Otwarci na słuchanie o Bożej miłości byli jedynie ci, którzy wszystko to stracili - mówi Ania Urbanowicz.
Choć od lat działa w białogardzkiej wspólnocie Odnowy w Duchu Świętym nie ukrywa, że ewangelizacja na ulicach Koszalina była dla niej nowym doświadczeniem. Nigdy wcześniej Bóg nie posłał jej do środowiska ludzi w kryzysie bezdomności, dotkniętych uzależnieniami. Tym razem natykała się na nich przez cały czas.
- Rekolekcje są po to, by wytrącić nas z utartych kolein, strącić z kanap. Dla mnie nie jest problemem rozmawianie o Bogu z obcymi ludźmi, więc On posłał mnie tam, gdzie kończy się moja strefa komfortu - tłumaczy Ania.
Pan Ryszard (Lwie Serce - dodaje przy przywitaniu) z ochotą robi miejsce na ławce dla ewangelizatorek. Choć nie wygląda świeżo, a amputacje palców u stóp doskwierają, zapytany, czego potrzebuje, odpowiada z uśmiechem: - Niczego, tylko dobrego słowa.
Niekiedy nie od razu wiadomo, kto jest adresatem wezwania do nawrócenia i uwierzenia w Ewangelię.
- Mam wrażenie, że ta ewangelizacja skierowana była do mnie, nie do przechodniów koszalińskich ulic. Zobaczyć człowieka w takim człowieku łatwo nie jest. A zobaczenie w nim Chrystusa to prawdziwa łaska - przyznaje ewangelizatorka.
Finałem czwartkowej akcji była wieczorna Msza św. w koszalińskiej katedrze, zakończona adoracją Najświętszego Sakramentu.