- Św. Jan Maria Vianney, św. Józef z Kupertynu, św. Filip Neri. Pokochałam ich, a oni pomagają mi kochać moich synów, męża i samą siebie – mówi Monika Małocha, psycholog, mama chłopców z diagnozą ze spektrum autyzmu.
Świętych obcowanie to nie tylko pobożna formułka z pacierza, ale rzeczywistość serc otwartych na Boże działanie. Poprosiliśmy kilka osób, żeby opowiedziały nam o tym, jak niebiescy przyjaciele towarzyszą, wspierają i modlą się razem z nami.
Monika Małocha, psycholog, mama chłopców z diagnozą ze spektrum autyzmu:
Kiedyś ze świętymi miałam kontakt wyłącznie „kościelny”. Wiedziałam, że różni święci są, ale bardziej w rameczkach, na obrazkach. Żaden jakoś nie dotknął mojego serca. Aż trafiłam na św. Jana Marię Vianney`a. Ze zdumieniem okrywałam, że w młodości w swoim ziemskim życiu traktowany był przez otoczenie jak niesprawny intelektualnie. Nie potrafił się uczyć, potrzebował specjalnej dyspensy biskupiej, żeby przebrnąć przez seminarium. Nic mu nie wychodziło, z niczym nie mógł sobie poradzić.
Dzisiaj zastanawiam się, czy może i on nie miał autyzmu… Ale najbardziej uderzyła mnie jego szczerość w tej całej swojej bezradności. Wiedział, że bez Bożej pomocy nie jest w stanie nic osiągnąć, nic nie zależy od niego.
Mam lęk przed wielkimi świętymi, jak o. Pio, czy św. Jan Paweł II. Przed wysokimi autorytetami, mającymi tajemne poznanie Boga, świata i ciebie. Boję się, że za nic im nie sprostam. Za duży dystans nas dzieli. Natomiast taki święty, zanurzony w człowieczeństwie, ze wszystkimi jego aspektami, jest mi bliższy.
Tak odkryłam św. Filipa Neri z jego niemal naiwną radością i św. Józefa z Kupertynu. Głupcy w oczach świata. Jak kamień odrzucony przez budujących, a wybrany przez Boga.
Kiedy w moim życiu wszystko zaczęło się nawarstwiać: problemy z synami, kolejne diagnozy, kryzys małżeński, który mimo prób reanimacji zakończył się separacją, wiedziałam, że ludzkimi siłami nie jestem w stanie tego wszystkiego podźwignąć. Pamiętam, jak płacząc wracałam na rowerze z przedszkola, do którego odwiozłam najmłodszego syna. I tych moich świętych, jednego po drugim, wzywałam na pomoc.
To nie były koronki i nowenny do świętych, ja im po prostu wyłam. Mówiłam im: „was też nikt nie rozumiał, was też świat miał za głupich, dobrze wiecie, jak to jest. Znaleźliście drogę, teraz pomóżcie moim dzieciom. Ich też świat nie rozumie, bo oni nie rozumieją świata.” I mam konkretne dowody na to, że oni otoczyli ich opieką.
Otaczają nią i mnie. Łatwo sama staję się surowym sędzią, wydaję kategoryczne wyroki. Ci święci zawsze mnie zatrzymują. Pokazują mi, że wszystko może się okazać czymś innym, niż na to wygląda. Każdy, o kim w tej chwili myślę z lekceważeniem, z wyższością, kim pogardzam, może być kimś wyjątkowym, niesamowitym.
Zawstydzają mnie rodzice św. Jana Maria Vianney`a i św. Józefa z Kupertynu. Rodzice dzieci sprawiających problemy, niemądrych według świata, odbiegających od tego, co uważa się za normę, nie pasujące do schematów. Na które ich rodzice patrzyli Bożymi oczami. Patrząc na nasze dzieci powinniśmy w nich widzieć świętość.
Ps. Jest jeszcze święta, o której nie wspomniałam. Maleńka Łucja Karolina Małocha - moja największa orędowniczka w niebie. Myślę, że to będzie najlepsze zdjęcie: każdy święty kiedyś tak wyglądał.
Wysłuchała Karolina Pawłowska
Przeczytaj także:
Egzaminy, budowa i święci franciszkanie
Podpowiada mi, co robić w życiu
Towarzyszą mi święci salezjanie
Św. Urszula czuwająca i św. Jacek na zakrętach
Patrzeć jasnym wzrokiem miłości
Zaprosiłam Ritę do swojego kościoła